Kultura Liberalna Kultura Liberalna
604
BLOG

Sądy odarte z godności

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 10
„Hasło demokratyzacji sądów jest hasłem chwytliwym, a jednocześnie nieprawdziwym. Żadne sądy nigdy nie są demokratyczne. Bo nie mogą być i nie mają być. One mają być mądre i sprawiedliwe”.

Łukasz Pawłowski: Jak opisać dokonywane przez Prawo i Sprawiedliwość zmiany w prawie?

Ewa Łętowska: Jedną z cech charakterystycznych procesu, w którym tkwimy od ponad roku, czyli wygaszania państwa prawa, jest rezygnacja ze społeczeństwa otwartego, a co za tym idzie podstawy, na której jest ufundowana konstytucja. Konstytucja bardzo często używa terminów „jednostka”, „każdy”, „nikt”. To bardzo charakterystyczne odwołanie do społeczeństwa otwartego, które nie różnicuje, jaki status ma człowiek – czy jest obywatelem, czy nie.

Społeczeństwo otwarte jest z definicji inkluzywne. Specjalnie wybiera się duży wspólny mianownik, aby się „różni” pomieścili. Konstytucja z jej wolnościami i prawami ma być dla tych wszystkich ludzi. A cała idea obecnego establishmentu, czyli partii rządzącej, polega na tym, żeby dzielić. Chodzi o stworzenie mniejszej grupy, bardziej zwartej, etnicznie jednorodnej. Kiedy odrzucimy „zgniłe jabłka”, otrzymamy lepszy rdzeń. A co z resztą? Ma się podporządkować większości. Nie dla odrzuconych i wykluczonych to, co dla prawdziwych Polaków.

To jedna z zasadniczych cech partii populistycznych takich jak PiS – przeciwstawianie „prawdziwego” ludu, zepsutym „elitom” i „agentom” obcych wpływów. A o tym, kto należy do której grupy, decydują oczywiście przywódcy partii. Czy ta retoryka ma już konkretne konsekwencje?

Oczywiście. Jeśli w konstytucji zapisano system prawa, który ma włączać, to z tego wynikają określone wytyczne, jak ten system konstruować i na przykład gwarantować prawa mniejszości. Obecna władza odchodzi od tej filozofii.

Weźmy choćby stosunek do obcokrajowców. Dziś zamyka się ośrodki pomocy dla cudzoziemców. Wstrzymuje się też dofinansowanie dla organizacji pozarządowych świadczących usługi na rzecz niektórych potrzebujących. Tak postąpiono m.in. w przypadku organizacji broniących praw kobiet – ofiar przemocy domowej.

Chodzi jednak nie tylko o konkretne przepisy, ale i o zaplecze dla tego systemu. Strategia polega na odcinaniu grup, z którymi władzy jest w jakiś sposób nie po drodze. To fundamentalna zmiana podejścia do prawa – zmiana azymutu.

Kolejne reformy wprowadzane są jednak pod hasłami otwarcia i zbliżenia z obywatelem. Nie inaczej jest z planowaną obecnie reformą Krajowej Rady Sądownictwa. Wyjdźmy od podstaw. Obecnie sędzią w Polsce może zostać prawnik, który spełnia szereg warunków – m.in. ma co najmniej 29 lat, jest absolwentem prawa, ukończył aplikację sędziowską w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury oraz otrzyma rekomendację KRS-u. Ostatecznie na urząd zostaje mianowany przez prezydenta. Na jakiej podstawie KRS dokonuje tego wyboru? Główny zarzut PiS-u wobec obecnego systemu mówi, że te wybory ograniczone były do jakiejś „kliki”.

Zarzut braku demokratyzmu po stronie sądów jest stawiany od wieków. Sędziowie są na to skazani.

Dlaczego?

Według słynnej anegdoty pewnego dnia Stańczyk obwiązał sobie twarz szmatami i – udając, że bolą go zęby – wyszedł na krakowski rynek. Wszyscy chcieli go wyleczyć i wszyscy doradzali mu coś innego. Tymczasem medycyna jest wiedzą i tak samo jest z prawem, a raczej z tym, jak je czytać ze zrozumieniem. Ludziom może się wydawać, że to proste. Już Lenin mówił przecież, że nawet kucharka potrafi rządzić państwem. Zgodnie z takim sposobem myślenia, każdy może zostać sędzią. I faktycznie, istnieją systemy, które wykorzystują w postępowaniu sądowym ławę przysięgłych złożoną ze zwykłych ludzi. Ale warto pamiętać, o czym taka ława orzeka.

O winie lub niewinności.

A całą resztę prowadzą sędzia i wyspecjalizowani prawnicy. Przedstawiciela ludu wzywa się więc jedynie do pewnego fragmentu rozprawy. Demokratyzacja nie może polegać na tym, że osobę niemającą pojęcia o systemie prawnym zatrudnimy do sądzenia wszystkich spraw. Prawo jest wiedzą, nie zawsze zgodną ze „zdroworozsądkowym” poczuciem sprawiedliwości.

Niedawno w kinach pokazywano znakomity film „Kłamstwo” opowiadający o procesie, który David Irving, słynny negacjonista, wytoczył amerykańskiej historyczce żydowskiego pochodzenia, Deborah Lipstadt. Oskarżył ją o zniesławienie, ponieważ twierdziła, że jego negacja Holokaustu i komór gazowych opiera się na kłamstwie. Proces toczył się w Anglii, a Amerykanka nie mogła zrozumieć, co się dzieje na sali sądowej. Reprezentujący ją prawnicy za wszelką cenę dążyli do tego, żeby nie dopuścić do zeznawania prawdziwych świadków Holokaustu, którzy przeżyli wojnę.

Dlaczego?

Bo rozemocjonowani mówiliby o strasznych rzeczach, które przeżyli, i na pewno wszystko by poplątali – odległości, dni, terminy, ludzi – a w rezultacie doprowadzili do upadku całej sprawy. Dochodzenie do sprawiedliwego wyroku jest ciut inne w sądzie – na skutek różnych reguł – niż mogłoby się wydawać szaremu człowiekowi. Ten film bardzo dobrze pokazuje rozdarcie sądu pomiędzy koniecznością zachowania reguł przeprowadzenia postępowania dowodowego a dylematem moralnym niejednokrotnie temu towarzyszącym. Może nam się to podobać lub nie – ale kiedy chce się sądzić, trzeba umieć to robić.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nasze sądy są dobre. Ale nie jest tak, jak mówi populistyczna propaganda, że można na miejscu sędziego usadzić kogokolwiek, a on doskonale wywiąże się z obowiązku.

PiS nie chce jednak losować sędziów spośród zwykłych ludzi. Twierdzi, że w ramach samej korporacji sędziowskiej wybory na sędziów były nieuczciwe.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo