Kultura Liberalna Kultura Liberalna
1381
BLOG

„Wołyń”. Kicz zła

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Kultura Obserwuj notkę 29

Na ekrany polskich kin wszedł właśnie „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Reżyser mówi, że ma on służyć polsko-ukraińskiemu pojednaniu. To brzmi jak ponury żart.

Na III RP wylewano ostatnio kubły pomyj ze wszystkich możliwych powodów. Nierówności dochodowe, patologie transformacji, postkomunistyczna agentura – do wyboru do koloru, pod ręką nie brakowało poręcznych publicystycznie terminów. Ostatnio w TVP z ust jednej z gwiazd prawicowej publicystyki można było dodatkowo usłyszeć, że po 1989 r., jakoby celowo, nie mówiono o tragedii ludności polskiej na Wołyniu. Na poziom niedorzecznych stwierdzeń można byłoby pewnie wzruszyć ramionami. W końcu, w ramach wolności słowa, należy tolerować nawet kompletne głupstwa. Jednakże w tej akurat sprawie historia i polityka nadal są ściśle splecione i oddziałują na przyszłość Polaków oraz Ukraińców. Dlatego, gdy rozmawiamy o filmie Wojciecha Smarzowskiego, wbrew sugestiom twórców, ważniejsza niż data tragedii z 1943 r. jest dziś data premiery – 2016.

Grube łgarstwa

Gdy po 1989 r. pojawiła się wreszcie okazja do swobodnego prowadzenia badań, historycy rozpoczęli pracę. W 2000 r. ukazało się głośne dwutomowe dzieło „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945” Władysława i Ewy Siemaszków. W 2003 r., w 60. rocznicę wydarzeń, szeroko dyskutowano o zbrodniach na Wołyniu. W imię pojednania między narodami odbyło się także kilka uroczystości: w Pawłokomie, Hucie Pieniackiej, na Cmentarzu Orląt Lwowskich itd. Brali w nich udział tacy politycy, jak Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko. Stanowią one dorobek nie jakichś państw na Księżycu, ale także III RP.

Na swój język przekładała przeszłość także kultura popularna. W 2006 r. ukazał się tom opowiadań Stanisława Srokowskiego pod tytułem „Nienawiść”. Wzbudziły one tak żywe zainteresowanie, że dotarły do Smarzowskiego i zainspirowały go do nakręcenia filmu. Jeśli komuś poziom artystyczny opowiadań nie smakował, nie zmienia to faktu, że do kanonu ważniejszych polskich powieści XX w. zalicza się powieść Włodziemierza Odojewskiego „Zasypie wszystko, zawieje…”. Rzecz z lat 70. XX w. [sic!] o tragicznym splocie polsko-ukraińskich stosunków w czasach II wojny światowej, o sytuacji bez dobrego wyjścia, również obfituje w drastyczne sceny. Do myślenia powinna dawać niesamowita „Pożoga” Zofii Kossak-Szczuckiej o wcześniejszych wydarzeniach na Wołyniu – smutna uwertura z lat 1917–1919. Przykłady można mnożyć – i ewentualnie spierać się o skalę popularyzowania wiedzy na ten temat. Jako że, na szczęście, cała teza o jakimś spisku przeciw prawdzie o Wołyniu jest wyssana z palca, wróćmy zatem do filmu.

Pojednanie przez masakrę?

„Pojednanie jest wtedy, gdy ktoś przeprosi, ktoś coś nazwie, padną odpowiednie słowa. Zamiatanie prawdy o zbrodniach jest prostą drogą do nowych zbrodni” – twierdzi Wojciech Smarzowski w wywiadach.

Twierdzenie, że film ten ma służyć pojednaniu polsko-ukraińskiemu, brzmi jak ponury żart.

Po pierwsze, ze względu na samą wizję antropologiczną reżysera. Przez niemal cały „Wołyń” oglądamy jedną drastyczną scenę za drugą (polskie dziecko spalone w snopie siana, polski żołnierz rozrywany przez konie, polska ciężarna kobieta przebijana widłami itd.). Widzów, którzy znają twórczość tego reżysera, wcale to nie zaskakuje. Czy było to „Dom zły” (2009), czy „Róża” (2011), czy jest to „Wołyń” – zmieniają się tylko dekoracje. Gwałty, morderstwa, oszustwa, zwykle zresztą skąpane w powodzi alkoholu, są w każdym z filmów zagwarantowane. To przemoc typu „kopiuj–wklej”. W zasadzie wszystko jedno, na jaki temat historyczny wypowiada się Smarzowski – i do tego ma prawo. Tyle że to twórca nie tyle zło piętnujący, jak chcą dzisiejsi apologeci Prawdy w filmie „Wołyń”, co także złem zafascynowany. To fakt, że na Wołyniu w latach 40. XX w. działy się rzeczy straszne. Jednak u Smarzowskiego niektóre sceny sprawiają wrażenie rozsmakowania się w przemocy, ba, wręcz badania możliwości z zakresu efektów specjalnych w ukazywaniu maltretowanych ciał w polskim kinie. Wszystko to w zwielokrotnieniu, niezależnie już od intencji twórcy, tworzy nie artystyczny obraz zła, ale czysty kicz. Chwalenie artystycznych walorów filmu tylko z powodu (rzekomego) sprzeciwu reżysera wobec (rzekomej) zmowy milczenia w III RP nosi znamiona obsesji.

Po drugie, „Wołyń”, wbrew apologetom, tak naprawdę nie pokazuje przecież „prawdy o zbrodniach”. To filmowa rekonstrukcja wydarzeń z historii. W wielu miejscach na świecie trwa mocowanie się z koszmarami z przeszłości. Na tym tle amerykański autor David Rieff w książkach „Against Remembrance” and „In Praise of Forgetting” przypominał, że – ściśle rzecz biorąc – próby dotarcia do prawdy są wyłącznie domeną historyków. To oni, z pomocą archiwów i źródeł, sine ira et studio, są w stanie (czasem, ale nie zawsze) dotrzeć do prawdy o tym, co zdarzyło się dziesiątki lat temu. Natomiast to, co prezentują artyści – czy to w filmie, czy w jakimkolwiek innym dziele sztuki – a także to, co piszą i mówią publicyści, politycy i inne osoby publiczne, nie jest żadnym poszukiwaniem prawdy, lecz dokonywaną interpretacją tego, co wiadomo zwykle dzięki historykom.

„Wołyń” nie może być zatem traktowany dosłownie jako film o tym, co stało się na pograniczu polsko-ukraińskim kilkadziesiąt lat temu. Jest współczesną interpretacją tragedii, która wówczas tam się wydarzyła. W pewnym sensie o wiele więcej mówi o nas i o naszych czasach.

Rzeź multiplikowana

Cały tekst TUTAJ

dr Jarosław Kuisz

redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

dr Karolina Wigura

szefowa działu politycznego „Kultury Liberalnej”. Adiunkt w Instytucie Socjologii UW.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura